piątek, 9 sierpnia 2013

Czytam po raz kolejny "Chustkę" Joanny Sałygi.
A niech to szlak. Nie znoszę, gdy coś wciągnie mnie do tego stopnia, że oderwać się nie mogę.
Czytam w domu przed snem, rano gdy cały dom jeszcze śpi, w autobusie, w pracy, w wannie, przy garach bulgocących żarciem.
Czytam gdzie mogę i gdzie bądź.
I choć mnie nie trawi tak paskudne choróbsko, a jedynie cywilizacyjna depresja mię dorwała, to zazdroszczę jej. Zazdroszczę tego, co miała, tego co dostała od ludzi. Tego, czego doświadczała na co dzień w domu. I pieprzyć dobra materialne. Nie o w tym wszystkich chodzi. Przecież świat się nie zawali gdy nie kupię sobie kolejnego łacha czy butli perfum.
Do czego zatem przydała mi się Chustka?
Do zastanowienia się nad sobą. Do dostrzeżenia jak cudownego mam syna. Do walki o siebie i swoją psyche. Przydała mi się do życia.
I eta, wsio. Kąpię syna i walę się na łóżko z Chustką. I znów mnie szlak trafia, ze nie mogę jej rzucić w kąt i zapomnieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz